O samotności bł. Natalii Tułasiewicz

O samotności bł. Natalii Tułasiewicz

„Prawdziwa samotność jest samotnością miłości, która „nie szuka swego””.
(Thomas Merton)

W obliczu samotności człowiek często odczuwa psychiczny dyskomfort, zagrożenie, a nawet lęk. Wielu traktuje ją jako bolesne fatum, życiowe nieszczęście albo wysoce niepożądany stan ludzkiej kondycji. Samotność nam dokucza, męczy nas, obawiamy się jej i cierpimy z jej powodu. Czy jednak winniśmy patrzeć na nią wyłącznie jak na chorobę, która doskwiera współczesnemu człowiekowi? Z pewnością nie jest ona łatwym doświadczeniem i nie każdy jest powołany, by wybrać ją jako swoją życiową ścieżkę, ale ucieczka przed nią to tak naprawdę ucieczka przed samym sobą. Dlatego każdemu potrzebne jest pozytywne doświadczenie własnej samotności. Paradoksalnie to właśnie ona pozwala człowiekowi odzyskać samego siebie, staje się – jak mówi Julia Hartwig – „nadzieją owocowania” i mistrzynią życia duchowego.

Samotna nie znaczy sama

Ks. Jan Twardowski w wierszu Nie rozdzielaj pisał: „miłość bez samotności / byłaby nieprawdą / samotność bez miłości rozpaczą”. W tę myśl doskonale wpisuje się życie bł. Natalii Tułasiewicz, jednej z dwóch świeckich kobiet, które w 1999 roku zostały wyniesione na ołtarze w procesie stu ośmiu męczenników drugiej wojny światowej. Natalia Tułasiewicz była poznańską nauczycielką, polonistką, w czasie wojny zaangażowaną również w tajne nauczanie. W roku 1943 dobrowolnie zgłosiła się do pracy na terenie III Rzeszy, by móc w ten sposób podjąć działalność edukacyjną i ewangelizacyjną wśród wywiezionych do Niemiec polskich przymusowych robotników. Zdekonspirowana, została uwięziona w obozie koncentracyjnym Ravensbriick, gdzie zginęła 31 marca 1945 roku. Była nie tylko prekursorką apostolatu ludzi świeckich, ale także autorką poezji i tekstów prozatorskich. Czytając pozostawione przez nią teksty1), poznajemy osobę niezwykle wrażliwą, afirmującą życie, kochającą przyrodę, muzykę, teatr i książki, a w swoich dążeniach czy w wykonywanej pracy duchową i życiową maksymalistkę.

Natalia żyła bardzo intensywnie, rozwijała się zarówno intelektualnie, artystycznie, jak i duchowo. Nieustannie pogłębiała wiedzę wyniesioną ze studiów uniwersyteckich, pisała, grała na skrzypcach, codziennie uczestniczyła we Mszy świętej z komunią, brała udział w rekolekcjach i dniach skupienia. Po kilku latach narzeczeństwa, mimo wyznaczonej już daty ślubu, zerwała związek trwający od pierwszych lat studiów. Była to trudna miłość z niezwykle skomplikowanym duchowo człowiekiem o odmiennej postawie ideowej. Po latach Natalia ciągle pamiętała jednak o swoim ukochanym, modląc się za niego i jego bliskich. W prowadzonym przez siebie dzienniku wyznała: „Wiele dobra dała mi jego okrutna miłość. Zahartowała mnie na ból, nauczyła cierpliwości i wyrozumienia dla takiej skali życia, która ustawicznie waha się między odpowiedzialnością i nieodpowiedzialnością. Dzięki Jankowi wiem, że człowiek bywa tak skomplikowany, iż się przeciętnemu zjadaczowi chleba nawet o tym nie śniło” (Zapiski, s. 73). Mimo iż – jak sama pisała – w miłości doznała klęski, nie stała się jednak przysłowiową zrzędliwą starą panną: „Jest mi w duszy radośnie i bez zazdrości patrzę na młodych, którzy przytuleni ku sobie idą ku słońcu. Raduję się, że ludzie żyją miłością, […] każda miłość otwiera duszy horyzont cudu” (Zapiski, s. 60). Nie uległa także pokusie manicheizmu, której nie oparło się tylu świętych przed nią. W wierszu z 1942 roku pisała: „Tu, na ziemi, powiedz, miłowany, / Jakże można inaczej jak przez ciało być?” (Zapiski, s. 371).

Natalia świadomie zrezygnowała z małżeństwa i dobrowolnie wybrała samotność, ale to właśnie miłość uczyniła główną zasadą swojego życia. „Samotność to kuzynka najbliższa miłości” – pisał w innym wierszu cytowany już ks. Twardowski. Miłość tę pielęgnowała Natalia w rodzinie, dbając o harmonijne i ciepłe relacje zarówno z bliższymi, jak i dalszymi krewnymi, łagodząc konflikty, opiekując się rodzicami i starszymi osobami w kręgu rodzinnym. Nie zamykała się również na ludzi potrzebujących pomocy bez względu na to, czy byli bliscy jej sercu, czy obcy, a nieraz nawet wrogo do niej nastwieni. W trudnych czasach wojennych potrafiła zdobyć się także na miłości do nieprzyjaciół. Istotną wartością była dla Natalii również przyjaźń. „Mam naprawdę szczęście do przyjaciół” – pisała (Zapiski, s. 302). Otaczało ją grono dobrych, serdecznych przyjaciółek, żyła w zgodzie ze swoimi siostrami i bratowymi. Szczególne miejsce w jej sercu zajmował jednak Bóg. „Nigdy i nigdzie nie jestem sama – wyznaje w swoim dzienniku Natalia – wszędzie podążam z Przyjacielem Najukochańszym” (Zapiski, s. 60).

Wybór miłości

W czasach, w których żyła Natalia, samotność jako świadomie wybrana droga życiowa wymagała od kobiety o wiele większej determinacji i odwagi niż obecnie. Ówczesne kobiety miały do wyboru właściwie tylko dwie życiowe drogi: małżeństwo albo zakon. Akceptacją społeczną cieszyły się także kobiety będące tercjarkami, a więc mające oparcie w instytucjach zakonnych. Kobiety samotne traktowano w sposób podejrzliwy, a na tak zwane stare panny patrzono przez pryzmat stereotypów i raczej z uczuciem politowania.

Doświadczenie wojny pomogło Natalii przekroczyć obowiązujące wówczas schematy. W Zapiskach czytamy: „Wojna uświadomiła mi w pełni powołanie, przed którym broniłam się w życiu ze wszystkich sił. Uznawałam bowiem tylko dwie możliwości: małżeństwo albo klasztor. Dziś wiem, że muszę być sama w życiu, bo tego chce Pan. I jest we mnie pogoda odnalezionej drogi i męstwo Boże ukazanego celu” (Zapiski, s. 257). Początkowo rozważała również możliwość przystąpienia do Trzeciego Zakonu św. Dominika albo tercjarstwa działającego w ramach zakonu urszulanek, z którym Natalia jako uczennica, a potem nauczycielka w szkołach urszulańskich była związana. Wcześniej brała pod uwagę również życie klasztorne. Zdawała sobie jednak sprawę, że „klasztor nie może być ucieczką przed sobą i ludźmi. Musi być potwierdzeniem misji życia” (Zapiski, s. 216).

Natalia swoją misję życiową odkrywała w służbie drugiemu człowiekowi. W swoim dzienniku w grudniu 1941 roku zapisała: „I zrozumiałam wreszcie, że misja moja życiowa to jest apostolstwo świeckie, że mam być samotną nie z konieczności, z fatum bolesnego, ale z wyboru radosnego, z własnej woli, z miłości” (Zapiski, s. 236). Odczytując w ten sposób życiowe powołanie, Natalia wyprzedzała czasy, w których przyszło jej żyć, a które nie akcentowały udziału świeckich, a tym bardziej kobiet, w życiu Kościoła. Samotność z wyboru nie była w Kościele drogą polecaną dla kobiet.

Na ambiwalentne postrzeganie powołania do życia w samotności, zresztą nie tylko kobiet, zwraca uwagę między innymi Thomas Merton. „Samotnik – zauważa trapista – z konieczności robi to, co chce robić. W istocie nie ma on nic więcej do roboty. Dlatego jego powołanie jest zarazem niebezpieczne i w pogardzie. Niebezpieczne, bo właściwie musi on stać się świętym, robiąc to, co chce, nie zaś robiąc to, czego nie chce. Bardzo trudno jest być świętym, czyniąc to, na co ma się ochotę. […] Powołaniem tym słusznie wzgardzą ci, którzy obawiają się czynić to, co chcą, wiedząc dobrze, że to, czego chcą, nie jest wolą Boga. Ale samotnik musi mieć odwagę zrobić to, czego najwięcej w świecie pragnie – żyć w samotności”2). Życie w samotności wymaga czujności, aby – jak pisze bł. Natalia – „uniemożliwić w sobie wzrost egoizmu, który czyha na samotników” (Zapiski, s. 221). Do życia w samotności trzeba mieć predyspozycje psychiczne, nie może to być kwestia przypadku. Dlatego też Natalia doradzała bliskim sobie koleżankom, aby nie poprzestawały na „cieplarnianej atmosferze samotnictwa bez ściśle określonej misji życiowej” (Zapiski, s. 307).

Świecki apostoł

Życie apostolskie, do którego powołanie odkryła Natalia, to dzielenie się z innymi owocami własnej kontemplacji. Życie apostolskie ma bowiem, według Tomasza z Akwinu, wypływać jak strumień ze źródła, którym jest kontemplacja. W liście z 1944 roku, napisanym w czasie wypełniania tajnej misji wśród przymusowych pracowników w fabryce pod Hanowerem, Natalia stwierdza: „Tu dopiero w pełni przekonuję się, jak cenna dla drugich jest moja życiowa samotność i moje powołanie świeckiego apostolstwa. I przekonuję się, jak palącą kwestią jest, aby wyjść z ukrycia własnej kapliczki właśnie ku światu, aby wypełnić tę przepaść, jaka dzieli świętego w klasztorze od człowieka świeckiego. Powiedziałabym po prostu: wyjdźmy ze świętością w duszy na ulice”3).

W Hanowerze mimo ciężkiej pracy, w trudnych warunkach życiowych, często przy wtórze spadających bomb Natalia prowadziła niezwykle intensywną pracę apostolską. Ta wątła fizycznie osoba, tak odmienna od swoich współtowarzyszek niedoli, kobiet często prostych i szukających życiowej łatwizny, bardzo szybko została przez nie zaakceptowana. Uczyła je modlitwy, prowadziła wspólny śpiew, przygotowywała katechezy i rekolekcje, a w niedzielę, z braku kapłana, Msze święte recytowane z duchową komunią. Znajdowała również siły na lekcje ortografii polskiej, naukę języka niemieckiego, lekturę wartościowej książki czy pracę artystyczną.

„Czy nauczasz, czy żyjesz w klasztorze, czy pielęgnujesz chorych, czy jesteś zakonnikiem, czy nie, czy żyjesz samotny, czy w małżeństwie – bez względu na to, kim jesteś i czym jesteś, zawsze jesteś powołany do szczytów doskonałości”4. Słowa te napisał Thomas Merton, ale równie dobrze mogły one wyjść spod pióra bł. Natalii Tułasiewicz. Natalia miała odwagę pragnąć świętości i mówić o niej: „Świętość jest najpełniejszą miłością, więc nie tylko chcę, ale muszę być świętą, nowoczesną świętą, teocentryczną humanistką! To jest moja meta, do której jawnie i odważnie się przyznaję. Są dziś ludzie, którzy za wszelką cenę chcą być dyktatorami, są inni, co chcą być multimilionerami, królami nafty, smalcu, książętami prasy, radia, filmu, teatru. I nikt im się nie dziwi. Ja chcę o wiele mniej i o wiele jednocześnie więcej” (Zapiski, s. 336). W swoim dzienniku Natalia mocno akcentowała, że świętość nie jest elitarna. Ten szczyt powinien być celem wędrówki każdego chrześcijanina. Była ona przekonana, że „w Kościele jest nic tylko miejsce na święte matki, święte zakony, świętych kapłanów, ojców zakonników – musi w nim być także poczesne miejsce dla świeckich „samotników”” (Zapiski, s. 221).

Jaki ma zatem sens życie w samotności? Co zrobić, by nie stać się przysłowiową zdziwaczałą stara panną czy ekscentrycznym starym kawalerem? Odpowiedzią jest miłość, Augustynowskie Arna et fac quod vis – „Kochaj i rób, co chcesz”.

Katarzyna Sokołowska (ur. 1977), doktor nauk humanistycznych, teolog.


1) N. Tułasiewicz, Być poetką życia. Zapiski z lat 1938-1943, Poznań 2006. Dalej: Zapiski.

2) T. Merton, Myśli w samotności, Kraków 1975, s. 99.

3) N. Tułasiewicz, Przeciw barbarzyństwu, Kraków 2003, s. 139.