Życie codzienne mniszek orszańskich
s. Małgorzata Borkowska Do ciotusieńki dobrodziejki
Książka siostry Małgorzaty Borkowskiej „Do ciotusieńki dobrodziejki” to dobrze napisany pastisz literacki. Jego autorka jest wybitną znawczynią życia mniszek w XVII i XVIII wieku. A niniejsza książka stanowi literacką egzemplifikację do wcześniejszych sensu stricte teoretycznych publikacji, jak „Panny siostry w świecie sarmackim” czy „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII-XVIII wieku”.
„Do ciotusieńki dobrodziejki” jest to zbiór listów, które wysłać miała benedyktynka, panna Potencjana Zaliwczanka do swej protektorki i nauczycielki z lat szkolnych – benedyktynki nieświeskiej – Elżbiety Radoszowskiej. Przez pryzmat powieściowej korespondencji, trwającej od lat 30. do początku lat 80. XVII w., czytelnik poznaje barwny, ale i burzliwy świat ówczesnej Rzeczypospolitej. Tematyką listów są zarówno klasztorne ploteczki, codzienne biedy i strapienia, jak i radości wspólnoty. Siostry na nowej fundacji w Orszy borykają się z niedostatkiem i prowizorką życia: „zgoła jako w podróży na popasie – pisze z ironią mniszka – jedno że jutro dalej nie pojedziem” (s. 24). W ich niełatwym życiu zdarzają się oczywiście również chwile pomyślne, jak kolejne profesje i obłóczyny czy budowa nowego kościoła. Były to jednak czasy trudne i nie zostało dane „pannom” spokojnie wić swojego gniazdka. Musiały one opuszczać mury klasztorne nie tylko ze względu na morowe powietrze, ale na wieloletnią tułaczkę i rozproszenie wspólnoty skazały je także liczne zawieruchy wojenne.
Codzienny natomiast rytm życia w klasztorze wyznaczały kolejne święta kościelne i prace gospodarskie. Siostrze Potencjanie zaś troski dostarczały „panny świeckie”, których była opiekunką. Ówczesne benedyktynki były jednym z żeńskich zakonów kształcących i wychowujących dziewczęta, choć oczywiście nauka ta przysposabiała bardziej do kądzieli niż do książki. Ten dość monotonny bieg życia klasztornego przerywały wydarzenia niezwykłe, jak choćby próba porwania uczennicy, oczywiście w celach matrymonialnych, czy wizytacje biskupie. Trydenckie prawo kościelne stawiało klasztorom żeńskim liczne wymagania, szczególnie co do zachowania klauzury, mającej stanowić gwarancję ochrony czystości panieńskiej. Tak też konieczna była przy frontowych drzwiach żelazna krata, a okna klasztorne nie miały wychodzić na zabudowania pozaklauzurowe. Wagę tych postanowień potwierdzała ekskomunika, która groziła siostrom za wyjście z klauzury. Często też wizytatorzy wytykali zakonnicom niedostatki w jej przestrzeganiu, jak pisze o tym choćby nasza mniszka: „Frasował się ksiądz jegomość sufragan, gdy nasz dom oglądał, że, prawi, rozmównica bez kraty i świeckie pośród was mieszkają, rad bym wiedział, jeśliście nie w klątwie. Rzekła mu panna starsza uczciwie, że tak krawiec kraje, jak materii staje (…). Nuż i to źle, on na to, że u was karceru nie masz, i kapituła za rzadko…” (s. 36). Zresztą straszenie sióstr klątwą i ekskomuniką czy budzenie skrupułów stanowiło częstą broń, po którą sięgali siedemnastowieczni rygoryści. I tak na przykład benedyktyn Stanisław Szczygielski zasiał ziarno zwątpienia w umysłach mniszek, co do prawdziwości ich reguły. „Wzięłam ja tedy sobie – pisze Potencjana – na uważanie rzecz całą, ile że tu o zbawienie chodzi, którego bym dostąpić nie mogli, gdybym wedle niedobrej reguły żyli” (s. 74-75). Szczęśliwie jednak orszańskie siostry pozostawiły innym toczące się wówczas spory o regułę.
Listy siostry Potencjany pokazują nie tylko wyboistą drogę, przez którą musiała przejść nowa fundacja orszańska, ale również niełatwą ścieżkę duchową, którą pokonywała autorka tychże listów. Zgoła, przybywając jako nowicjuszka do Orszy, nie była zachwycona niedostatkami, które tam zastała i choć początkowo prosiła przełożonych o przeniesienie, ostatecznie jednak pozostała, nie chcąc „w bitwie spod chorągwi” uciekać. W rzeczywistości była to dopiero zapowiedź bojów, także tych duchowych, które ją czekały. Z czasem sama napisze: „ilem ja się przez te wszystkie lata nafrasowała, że nie w porządnym klasztorze przyszło mi żyć; a to nie mnie należało on klasztor urządzać i ściany jego budować, mnie tylko należało regułę w nim chować” (s. 71). Cóż znaczą wszystkie ludzkie zabiegi, troski i rozterki wobec tego, że wóz na którym siedzi człowiek, wóz życia, czeka już zaprzężony… tak więc „strzemiennego wypić i w drogę”.
Tekst główny powieści uzupełniony został przez autorkę marginaliami, w których pojawiają się objaśnienia archaizmów oraz występujących w powieści dramatis personae. Dodatkowym walorem książki jest staranny layout. Twarda oprawa i ciekawe opracowanie graficzne – ryciny oraz brązowa (atramentowa) czcionka na kremowym papierze, czynią z książki doskonały i elegancki pomysł na prezent.