Przetrwanie czy proroctwo? Listy Thomasa Mertona i Jeana Leclercqa

Przetrwanie czy proroctwo? Listy Thomasa Mertona i Jeana Leclercqa

Przetrwanie czy proroctwo? to kolejny tom listów sławnego amerykańskiego trapisty Thomasa Mertona. Polski czytelnik mógł się już zapoznać choćby z ciekawą korespondencją Mertona i Czesława Miłosza, obejmującą lata 1958—1968, a także z niezwykle żywą i szczerą wymianą listów między trapistą a katolicką teolog Rosemary Radford Ruether z lat 1966—1968. Tym razem rozmówcą Thomasa Mertona jest francuski benedyktyn Jean Leclercq. Listy, które znalazły się w tym wyborze, obejmują osiemnaście lat ich przyjaźni i wymiany myśli.

Wymiana listów między Mertonem a Leclerkiem to rozmowa dwóch mnichów należących do tej samej tradycji monastycznej. To także dialog dwóch przyjaciół-pisarzy, jak również konfrontacja dwóch kultur — europejskiej i amerykańskiej. Korespondencja między mnichami nawiązała się w roku 1950 i trwała do momentu tragicznej śmierci Mertona w roku 1968. Tematy, które poruszali w swych listach, dotyczyły przede wszystkim odnowy monastycznej, życia eremickiego, sytuacji wspólnot zakonnych w Afryce czy Azji, otwarcia na tradycje Wschodu (zen, islam), ale pojawiały się także sprawy, którymi żył ówczesny świat: reforma soborowa czy wojna w Wietnamie. Nie zabrakło także uwag o roli mnicha-pisarza czy bieżących kłopotach edytorsko-cenzorskich. I tak np. Merton, pisząc o książce (Znak Jonasza), która miała być cenzurowana przez samego opata i dodatkowo jeszcze przez dwóch cenzorów, ironicznie stwierdza: „Nie spodziewam się, by wiele miało z niej pozostać po tym, jak się za nią wezmą — okładka, prolog, epilog, no może jeszcze parę kartek w środku”.

Z lektury listów odnosimy również wrażenie, że Jean Leclercq, który bardzo wiele podróżował, brał udział w międzynarodowych konferencjach, a przede wszystkim wizytował wspólnoty benedyktyńskie na całym świecie, był dla Mertona, żyjącego w odosobnieniu, prawdziwym oknem na świat. Trapista, choć nie mógł podróżować, był jednak żywo zainteresowany sprawami wspólnot w Afryce czy Azji, które odwiedzał przyjaciel. Starał się również na miarę swych możliwości pomagać. Pisał: „Byłbym rad, gdybym mógł Ci jakaś pomóc, wysyłając książki do kogoś, komu mogłyby się przydać. Informuj mnie, a ja będę słać materiały”.

Inna jest również osobowość rozmówców. Merton, borykający się z rozdarciem między życiem eremickim a życiem pisarza, intelektualisty, jest jednocześnie człowiekiem, którego przepełnia energia życiowa. Być może dlatego bywa czasami w gorącej wodzie kąpany. Leclercq natomiast jawi się jako człowiek bardziej spokojny, opanowany. Rozumie on i popiera dążenia Mertona do życia pustelniczego, doradza spokój i milczenie.

Jak pisze brat Patrick Hart, sekretarz i współbrat Mertona, autor wstępu: „Korespondencja pomiędzy Dom Jeanem Leclerkiem i ojcem Thomasem Mertonem to historia odnowy monastycznej z połowy XX wieku ujęta w mikroskali. Temat ten został przez nich podjęty jeszcze przed Soborem, kiedy to był żywo dyskutowany. Proponują oni odnowę monastycyzmu jako powrót do źródeł, zarówno w obrębie własnej tradycji benedyktyńskiej, jak również w obrębie tradycji Kościoła. Zgadzają się także co do tego, iż wspólnoty monastyczne powinny się nawzajem od siebie uczyć”. „Uważam” —pisze Merton — „że nie powinienem Ťuprawiać propagandyť jakiegokolwiek zakonu, lecz pracować na rzecz monastycznego ideału jako całości”.

Merton stawia również bardzo ważne, aktualne i dzisiaj pytanie o obraz monastycyzmu: czy ma on zajmować się wyłącznie edukacją i nawracaniem dusz, odrzucając kontemplację i rezygnując z życia pustelniczego? „Nie wydoje mi się” — pisze trapista — „aby amerykańskie klasztory, nawet w naszym zakonie, uwolniły się od narodowej obsesji, jaką jest produktywność jest to jedno z wielkich złudzeń i pokus naszego wieku — zwłaszcza tutaj — pokus, które z pewnością niweczą powołanie monastyczne w znacznie większym stopniu niż umiłowanie światowych przyjemności”. W podobnym duchu wypowiadał się również Jean Leclercq: „mówienie mnichom” — pisał — „o łatwości życia czynnego nigdy nie będzie konieczne. Naturalna skłonność, z wieloma argumentami na swe poparcie, zawsze wiedzie do życia aktywnego. Konieczne jest jednak przypomnienie, że pustelnictwo i kontemplacja są również uprawnione w Kościele Bożym”.

Problem ten — relacji między vita activa a vita contemplativa — co jakiś czas powraca w Kościele. Kontemplację i działanie postrzegano często w Kościele jako wartości sprzeczne. Wspomniana już korespondentka Mertona Rosemary Ruether pisała do niego, iż mimo całego jej podziwu dla życia konsekrowanego, w istocie to nie w odosobnieniu człowiek zmaga się ze światem i samym sobą – dopiero zatłoczone getto wielkiego miasta jest prawdziwym miejscem, gdzie odnawia się stworzenie.

Dla Mertona antynomia między kontemplacją a działaniem jest pozorem, stanowią one bowiem jedną dopełniającą się całość. W swej książce Nikt nie jest samotną wyspą trapista porównuje działanie do strumienia, a kontemplację do jego źródła. Zycie kontemplacyjne, postrzegane często jako jałowe i bezpłodne, w istocie takie nie jest, gdyż — według Mertona — polega ono m.in. na dzieleniu się z innymi owocami własnej kontemplacji. Dla mnicha z Gethsemani była to najczęściej bardzo konkretna praca pisarza, intelektualisty.

W listach do Leclercqa pojawia się dylemat Mertona, czy pracę naukową, edytorską czy pisarską można pogodzić z życiem monastycznym. Widzimy także znużenie trapisty nieustannym byciem pisarzem. Leclercq zachęca jednak Mertona w chwilach jego zwątpienia: pisz dalej, robisz to dobrze, ponieważ znalazłeś styl, który podoba się naszym współczesnym. Trapista zdawał sobie także sprawę, że będąc mnichem-pisarzem, nie może być ideałem absolutnego eremity. Jednak ten, wydawałoby się, nadaktywny mnich mówi:

„ponad tym wszystkim jest samo życie monastyczne, które nie polega na Ťrobieniuť czegokolwiek, lecz na byciu doskonałym synem Bożym i smakowaniu radości paradisus claustralis… Po prostu uwielbiam życie pustelnicze” — radośnie wykrzykuje Merton — „i cieszę się jego każdą chwilą”.

Wydaje się, że trzeba ciągle na nowo przypominać o wartości życia konsekrowanego, a szczególnie kontemplacyjnego. W adhortacji Vita consecrata z 1996 roku Jan Paweł II pisze: „Instytuty oddane bez reszty kontemplacji, złożone z kobiet lub mężczyzn, są chwałą Kościoła i źródłem niebieskich łask. Ich członkowie naśladują swoim życiem i misją Chrystusa modlącego się na górze, dają świadectwo panowaniu Boga nad historią i są zapowiedzią przyszłej chwały” (nr 8).

Nie wiemy w istocie, dzięki czemu nasz świat ciągle jeszcze istnieje, mimo tak ogromnej sumy zła, która się w nim mieści. Erich Fromm w O sztuce miłości jednoznacznie stwierdzał, iż „Bez miłości ludzkość nie mogłoby istnieć oni jednego dnia”, Merton zaś w Nowym posiewie kontemplacji pisał: „zastanawiam się, czy żyje na świecie choć dwudziestu ludzi, którzy widzą rzeczy takimi, jakie naprawdę są. Oznaczałoby to, że istnieje dwudziestu ludzi, którzy nie podlegają władzy ani nawet wpływowi jakiegokolwiek przywiązania do rzeczy stworzonej, do własnego Ťjať bądź dowolnego daru Boga, nawet do najwyższej z Jego nadprzyrodzonych łask. Nie wierzę, że żyje dwudziestu takich ludzi na świecie. Ale musi być jeden alba dwóch. To właśnie oni utrzymują wszystko w jedności i powstrzymują wszechświat przed rozpadem”. Natomiast profesor Stefan Swieżawski mawiał po prostu, że to właśnie kontemplatycy podtrzymują świat w istnieniu.

Powraca więc ciągle tytułowe pytanie o powołanie mnicha we współczesnym świecie: przetrwanie czy proroctwo? Dla Mertona odpowiedź była jednoznaczna — zadaniem mnicha jest bycie prorokiem, a to oznacza np. bycie poza władzą doczesną, poza polityczną maszynerią, od której nie jest także wolny Kościół. Ale postawa prorocka to nie tylko bycie „poza”, to również prorocka walka ze światem, a więc sprzeciw wobec dehumanizacji współczesności i dawanie życiem świadectwa prawdzie. Najważniejszym terenem tej walki jest jednak serce człowieka, w którym świecka władza przybiera formy żądzy posiadania, pragnienia władzy czy pogoni za przyjemnością.


Tekst ukazał się pierwotnie w: WIĘŹ, LIPIEC 2005, „Nad książkami”, s. 143-145